wtorek, 7 kwietnia 2015

Calliadora ; Rozdział 1


New Orleans, 2015

 Calliadora przetarła swoje zmęczone oczy, od ponad stu lat razem z Gereonem szuka sposobu na złamanie klątwy ciążącej na niej, którą obdarzył ją demon. Ich poszukiwania utknęły w miejscu, do tej pory nie udało im się odkryć w jaki sposób temu stworowi udało się pozostać w jej ciele. Taka sytuacja nigdy nie miała miejsca, przynajmniej Kasapi tak twierdził. Te stwory po opętaniu nie były wstanie długo utrzymać się w ludzkim ciele, to je wykańczało, pozbawiało mocy.  Dla panny Detras nieśmiertelność wcale nie okazała się taka fajna, jak myślała na początku. Te ciągłe zmiany tożsamości, otoczenia przyprawiały o zawrót głowy. Chciała to w końcu zakończyć. Miała dość ciągłej  walki z bestią o dominacje nad ciałem, pragnęła znów być prawdziwa sobą.
 Przewróciła kolejną stronę dziennika swojego towarzysza, nadal nie dowiedziała się jakie plany ma wobec niej. Jego notatki były niedokładne, nie potrafiła ich odczytać zrozumieć jego toku myślenia. Szybko odłożyła stary zeszyt na miejsce, kiedy tylko usłyszała skrzypnięcie drzwi frontowych. Miała wyczulone wszystkie zmysły dzięki demonicznej krwi płynącej w jej żyłach.
- Znowu czytałaś mój dziennik, miałaś się do niego nie zbliżać.
- Skąd wiesz, że to robiłam ?
- Widzę to w twoich oczach. Są jak otwarta księga, można ujrzeć w nich wszystko.
Speszona odwróciła wzrok w drugą stronę co tylko rozśmieszyło Gereona. Oburzona jego zachowaniem wstała z fotela po czym opuściła pomieszczenie kierując się na dół po starych drewnianych schodach, które skrzypiały choćby pod najmniejszym kontaktem z nimi. W jego obecności czuła się nie pewnie, nie wiedziała co powiedzieć. Ostatni raz obejrzała się za siebie i opuściła starą kamienice, którą zamieszkiwali przez jakiś czas.
 Korzystając z okazji Kasapi postanowił dokończyć swój plan, zostało mu tak niewiele czasu. To była jedyna szansa do przywołania czterech jeźdźców apokalipsy z  piekieł. Pośpiesznie udał się na strych gdzie narysował krąg na podłodze używając do tego własnej krwi z drobinkami srebra. Podniósł starą czarną księgę po czym zaczął recytować zaklęcie:
 Aquae et inginit interdictio erratus , mizleto ke lopata ominis, awletimkorrz none
 manus. Difize morales tu vitto elitum
 te mons velida si nota. Karutuz eligiento no apocaliptico inispicjo
morale duravez asames oblim.
 Veneco sandento mikuza AGON-XARE- DE INSIOMA.
 Ostatnie słowa wymówił niemal, że krzycząc. W całym budynku zgasły wszystkie światła, a w pentagramie pojawiło się troje mężczyzn i kobieta - Zwycięzca, Głód, Śmierć i Wojna.
 - Nie spieszyłeś się, aby nas wezwać- odezwał się Zwycięzca
- Przepraszam, musiałam znaleźć sposób, żeby oczyścić ciało Calliadory z demonicznej mocy, która płynie w jej żyłach
- Więc opętał  ją demon?
- Tak, starałem się temu zapobiec ale nie potrafiłem.
- Proroctwo się spełniło, nasz Pan Lucyfer powróci na ziemię- odezwała się Śmierć po krótkim czasie. -Wypuść nas z pentagramu.
- Ale nie zabijecie mnie prawda ?
- Nie, raczej nie. Dostarczyłeś nam wiele przydatnych informacji.- odparła Wojna
 Gereon podniósł nóż i zeskrobał odrobinę krwi, aby przerwać pentagram po czym wpuścił apokalipsę do świata żywych.
-Gdzie dziewczyna ?
- Nie ma jej, wyszła.
- Ty głupcze jak mogłeś jej na to pozwolić. 
- Wróci, zawsze wraca.
Słońce powoli zachodziło już za horyzontem, Calliadora siedziała na jednej z ławek w pobliskim parku. Przysłuchiwała się śpiewu ptaków, który z każdą chwilą stawał się coraz bardziej odległy. Delikatny wiaterek poruszał zielonymi listkami drzew. Wstała z miejsca, a potem powoli ruszyła w kierunku kamienicy. Otworzyła drzwi do mieszkania, a do jej uszu dotarły nieznajome głosu. Ostrożnie weszła po schodach na piętro, gdzie ujrzała nieznanych jej  ludzi. Przekręciła delikatnie głowę w prawo, do jej oczu napłynęły słone krople łez kiedy dostrzegła martwe ciało swojego kompana w kałuży krwi. Serce drastycznie przyśpieszyło swe bicie, gdy zorientowała się, iż przygląda jej się para czarnych tęczówek.
- Pojawiła się nasza zguba.

 Przerażona Calliadora odwróciła się i zaczęła uciekać. Wybiegła na ulice, wymijając samochody stojące w korku. Co chwile spoglądała za siebie, aby ocenić czy ma jakieś szanse na ucieczkę. Byli coraz bliżej, musiała przyśpieszyć.

niedziela, 5 kwietnia 2015

Coś nowego-"Calliadora" ; Prolog

Zatoka Charleston, 1865
Demony pragnęły ludzkich ciał, były pozbawione rozumu. Fakt, iż nie posiadały cielesnej formy sprawiał, że popadały w szał. Cierpiały gdyż nie potrafił odczuwać żadnych emocji. Wnikają w ludzkie ciała i skręcają je w dziwnych kątach, aby ukazać swój ból. Mogą przeniknąć ciało, lecz nie mogą w nim zamieszkać, lecz tym razem było inaczej. Calliodora Detras siedziała na piaszczystym brzegu zatoki, który był uważany przez mieszkańców za miejsce przepełnione różnymi demonicznymi siłami. Ignorowała ostrzeżenia, nie wierzyła w opowieści i legendy. Uznawała je za bajki, aby odstraszyć nieprzyjaciół. Wpatrywała się w delikatne fale, które rozbijały się od razu po kontakcie ze skałami różnej wielkości. Morska bryza rozwiewała jej kruczoczarne włosy, a w błękitnych oczach można było dostrzec iskierki radości. Przychodziła tu odkąd pamięta. Jedynie widok i szum fali pomagał pozbyć się jej obłędu, w który popadała bardzo często, widząc mężczyznę ze snów. Co noc we śnie widywała wysokiego mężczyznę o tęczówkach koloru stali i aroganckim uśmiechu widniejącym na jego twarzy. Przyzywał ją do siebie szepcząc przy tym słowa w niezrozumiałym języku, a ona sama upadała na ziemi martwa, tuż pod jego nogami. Pokręciła z niedowierzaniem głową, nigdy w tym miejscu nie zdarzyło się pannie Detras myślenie o nie ustającym koszmarze. W pewnym momencie upadła na kolana czując mocne pulsowanie w skroni. Zamknęła oczy i starała się oddychać miarowo. Coś było nie tak, powietrze stawało się coraz gęstsze przez co z trudem mogła łapać oddech. Czuła jego obecność, był coraz bliżej, a ona nie miała już szans na ucieczkę. Uniosła delikatnie głowę do góry po czym ujrzała wyłaniającą się sylwetkę z pośród drzew. Zbliżał się do niej powoli, jakby wiedział, iż nie jest w stanie przed nim uciec. Obserwowała jego ruchy pełne doskonałej gracji. Kasztanowe włosy opadały mu na czoło, a jego czarny prochowiec rozwiewał wiatr. W jego dłoni błyszczał miecz, od którego odbijały się nikłe promienie słoneczne. Był wojownikiem, tylko tyle mogła rozpoznać z jego postawy. Źrenice Calliadory rozszerzyły się tylko gdy przed nią zatrzymał się nieznajomy mężczyzna, była zachwycona jego wyglądem. Nie czuła strachu, lecz wewnętrzny spokój. Na jego twarzy dostrzegła ten sam arogancki uśmiech, świadczący o pewności siebie, która emanowała z jego ciała.
 - Czekałem na Ciebie, nawet nie zdajesz sobie sprawy z tego jak długo. Po tylu nieudanych próbach wreszcie natrafiłem na Ciebie Calliadoro. Czuje Twój strach, uwierz mi jest nie potrzebny. Nic ci się nie stanie, nie dopuszczę do tego.
- Więc nie jesteś tu po to, aby mnie zabić ?
 -Nie, jeszcze nie teraz. Póki jesteś mi potrzebna nie musisz się bać o swoje życie.
- Jakie masz plany wobec mnie ?
- Dowiesz się w swoim czasie, jeszcze nie jesteś na to gotowa.
 - Dlaczego tak sądzisz ?
 - Powinniśmy już iść zanim rozpęta się tutaj piekło.
 - Jakie piekło ?
 - Stanowczo zadajesz za dużo pytań młoda damo, a teraz chodź i nie oglądaj się za siebie.
 Podniosła się z piasku, po czym nie pewnie ruszyła za nim. Kiedy zorientowała się, że wchodzi do lasu gwałtownie zatrzymała się. Bała się pierwszy raz od tak dawna. Przez chwilę rozważała próbę ucieczki, ale szybko zrezygnowała widząc chmarę czarnego dymu przybierającego dziwne kształty.
- Mówiłem abyś się nie odwracała, chodź musimy się stąd jak najszybciej wydostać.
- Jeżeli pragniesz, abym się z Tobą udała zdradź mi chociaż swe imię.
- Nazywam się Gereon Kasapi, a teraz pośpiesz się nie zostało nam wiele czasu.
Biegła przez las za Gereonem najszybciej jak tylko mogła. Co chwilę upadała na ziemię potykając się o korzenie drzew, które pojawiały się znikąd. Z jej gardła wydobył się głośny krzyk, gdy chmura czarnego dymu uformowała się w odrażającego stwora. Jego żółte ślepia wpatrywały się w jej przestraszone oczy. Obnażył swoje kły, z których kapała ślina. Kiedy tylko zetknęła się ona z trawą można było usłyszeć cichy syk, a potem wszystko dookoła obumierało. Zdenerwowana dziewczyna zaczęła rozglądać się dookoła za drogą ucieczki. Stopniowo postanowiła wycofać się do tyłu. Do jej uszu dotarł rozpaczliwy krzyk demona kiedy jej oprawca dźgnął go swym mieczem.

Jego ciało pokrywała czarna substancja, która po kontakcie ze skórą zaczęła skwierczeć. Gereon wydawał się tym nie przejmować i nadal atakował stwora. Calliadora potknęła się, gdy w oczach mężczyzny ujrzała ślepą furie, która wydawała się nie mieć końca. Nagle upadła potykając się o gruby konar rozcinając sobie przy tym ramię. Potwór zatrzymał się w miejscu bacznie przyglądając się krwi, wciągnął powietrze po czym uformował się w czarny dym wnikając w jej ranę. Kasapi upadł przy niej na kolana szepcząc przy tym łacińskie słowa. Wydała przeraźliwy pisk nim pochłonęła ją ciemność. 

sobota, 14 marca 2015

Rozdział 5

Narracja 3osobowa
 Siedziała w pensjonacie wuja Stefana i Damona- Zaca, w pokoju starszego z braci, który tak samo szybko z nikł jak się pojawił. Nie do końca była pewna, czy powinna tutaj przychodzić, ale brunetowi udało się ją namówić. Pierwszy raz od niepamiętnych czasów była na wagarach, do tego jeszcze z jednym z najprzystojniejszych  mężczyzn w całym miasteczku. Siedziała niepewnie na łóżku, wpatrując się wspaniały ogród za oknem, niestety pogoda nie dopisywała, padało. Westchnęła głośno, a drzwi do pokoju otworzyły się ukazując Damona, z ręcznikiem przewiązanym w pasie. Kropelki wody spływały jeszcze po jego wyrzeźbionym torsie, układającym się w literę V.  Policzki Caroline oblały się dorodnym rumieńcie, odwróciła speszona wzrok.
- Nie wstydź się, patrz na mnie.- powiedział pewny siebie młodzieniec, unosząc jej podbródek do góry.
- Damon..
 Nie dał jej dokończyć zdania, wpił się w jej usta, zachłannie obdarzając kolejnymi pocałunkami. Po jej ciele przeszły przyjemne ciarki. Odsunął się od niej i spojrzał w głęboko w oczy.
- Czuję to przez twoją skórę pachnie wspaniale. Pozwól zatopić mi kły w twym ciele.- patrzyła w jego stalowe tęczówki, które hipnotyzowały ją, skinęła powoli głową. Zbliżył są twarz na niebezpieczną odległość, po czym przejechał języki po jej szyi, westchnęła. Rozchylił wargi i wbił się ostrymi kłami w żyłę. Przez jego gardło spływała ciepła ciesz, dająca ukojenie.- Masz krew smaczniejszą niż każdy, gasi moje odwieczne pragnienie.- wychrypiał, przenosząc swe czerwone usta na obojczyk...
 Chciała jeszcze raz poczuć jego wargi na swoich, odciągnęła głowę bruneta od swoich piersi i  musnęła je. Popchnął ją  na łóżku, jeżdżąc przy tym dłonią po gołym udzie, niebieska sukienka, którą miała na sobie znacznie podwinęła się do góry. Po chwili usiadła okrakiem  na jego biodrach, muskając opuszkami palców jego tors. Słyszała jak mruczy, nie chcąc czekać dłużej ściągnął z niej kawałek materiału, zostawiając przy tym w samej bieliźnie. Zamienili się miejscami, teraz to on był na górze, błądził dłońmi po jej ciele, zostawiając po sobie przyjemne ciepło jego dotyku.
- Poddasz mi się i będziesz zdana na moją łaskę. Sama myśl o tym sprawia, że aż we mnie wrze. Sprawię, że niedługo poczujesz się lepiej, zabiorę cię wprost do piekła kochana.
 Pozbył się szybko bielizny i spojrzał z zachwytem na jej nagie ciało. Była piękna, duży, wydatny biust, aż się prosił o pieszczoty, płaski brzuch i smukłe uda. Wszedł w nią jednym, szybkim pchnięciem, wygięła się pojękując cicho..
    Z punktu widzenia Rosemary
 Obudziłam się późnym popołudniem , chociaż spałam wydawałam się być zmęczona. Nie miałam ochoty wstawać spod ciepłej kołdry, która była przyjemna w dotyku. Podniosłam telefon i wybrałam numer do przyjaciółki, po raz kolejny odezwała się poczta głosowa, zaczęłam się martwić. Caroline zawsze dobierała od mnie, albo chociaż pisała sms'a, że jest zajęta. Podniosłam się leniwie z posłania, przeciągając  się przy tym. Dopiero teraz zorientowałam się, iż mam gościa. Na fotelu, w kącie pokoju siedział Stefan, który przyglądał się moim poczynaniom.
- Co tutaj robisz?- zapytała zdezorientowana.
- Twoja babcia mnie wpuściła. Jest pewne miejsce, która chciałbym bardzo Ci  pokazać.
- Koniecznie dzisiaj?
- Tak, za kilka godzin będzie wyglądało niesamowicie, chce żebyś mogła to zobaczyć. To jak?
- Dobrze.
- Więc ruszajmy, czeka nas długa droga.
 Przytaknęłam i ruszyłam za nim na zewnątrz. Wsiedliśmy do samochodu, kiedy znajdowaliśmy się za Mystic  Folls, otworzyłam okno oraz wychyliłam przez nie głowę. Przyjemny wiatr rozwiewał moje loki, wciągnęłam głęboko powietrze, do moich nozdrzy dotarł przyjemny zapach sosen.
____________________________________
Dzisiaj poczułam się trochę lepiej i wena pozwoliła mi na napisanie kolejnego rozdziału, dlatego dodaje go od razu, żeby nie zwlekać z tym zbyt długo, bo znając życie usunęłabym  scenę uniesień miłosnych Caroline i Damona, a zastąpiła zwykłym spacerem, czy też wypadem do kina.  To było pierwsze podejście moje do napisania sceny +18, więc przepraszam za wszelkie niedogodności podczas czytania.
Pozdrawiam Mikomi-san

piątek, 13 marca 2015

Rozdział 4

 Stefan odprowadził mnie pod same drzwi, kiedy już miałam otwierać drzwi obrócił mnie w swoją stronę i pocałował w policzek.
- Dziękuje za miłe południe.
- To ja dziękuję.
 Przygryzła wargę i patrzyłam jak wchodzi do samochody i odjeżdża. Weszłam do środka, po czym pobiegłam na górę oraz zadzwoniłam do Caroline opowiadając jej o wszystkim. Po zakończonej rozmowie wykąpałam się, a następnie udała się w objęcia Morfeusza...
 Obudził mnie dźwięk irytującego budzika, leniwie wstałam z łóżka, wykonałam poranne czynności. Lekcje zaczynały się o 8: 45, więc miałam jeszcze dużo czasu, dlatego postanowiłam przejść się do szkoły trochę dłuższą droga, która prowadziła przez park i pomyśleć o tym co wydarzyło się dotychczas. Wyszłam na zewnątrz, a moim oczom ukazał się Stefan,  który opierał się o BMW. Miał na sobie czarną, skórzaną kurkę i białą koszulkę, a do tego przeciwsłoneczne okulary na nosie.
- Co tutaj robisz?- zapytałam zaskoczona
- Mam po drodze, więc pomyślałam, że po Ciebie przyjadę. No i pogoda zbytnio nie odpisuje.
- To miło z twojej strony.
 Jak na dżentelmena przystało otworzył mi drzwi od strony pasażera, a potem obszedł samochód i zajął swoje miejsce..
*** 
 Wjechaliśmy na teren szkoły, wszystkie oczy były zwrócone w naszą stronę. Nieśmiało wysiadłam i spojrzałam w stronę chłopaka, który posłał mi szeroki uśmiech, niespodziewanie podeszła do nas Elena.
- Co to ma być?
- Ale co? - zapytał, zdezorientowany.
- Stefan, nie udawaj głupka, jak możesz pojawiać się z tym czymś ?
- Nie obrażaj Rose.
- Słucham?
- Nie wiem po co robisz te sceny zazdrości. Przecież wczoraj rozmawialiśmy na ten temat, nie jesteśmy razem Eleno i to się nie zmieni.
 Nie chciałam przeszkadzać w ich rozmowie i szybko ulotniłam się z parkingu. Naukę zaczynałam od języka angielskiego, udałam się zatłoczonym korytarzem do sali 21, która znajdowała się na parterze, na samym końcu korytarza. Weszłam do środka i zajęłam ostatnią ławkę, miejsce przy oknie, czekając na dzwonek.  Pierwszy raz z niecierpliwością czekałam na lekcje, coś musiało być ze mną nie tak. Patrzyłam na szybę, po której spływały malutkie krople deszczu, zostawiając  po sobie mokre ślady.  Gałązki drzew powiewały delikatnie na wietrze, wyglądały jakby tańczyły, chociaż to nie możliwe.  Uśmiechnęłam się pod nosem, po czym wróciłam do bazgrania na ostatniej stronie zeszytu...
 Mój dobry humor odpłynął nagle, jak po dotknięciu czarodziejskiej różdżki. Przez resztę dnia nie miałam na nic ochoty, próbowałam dodzwonić się do Caroline, która nie pojawiła się w szkole, ale za każdym razem kończyło się to nie powodzeniem...
____________________________________________
Bardzo przepraszam, że rozdział jest taki krótki, ale jestem chora, leże w łóżku i "wypluwam'' z siebie płuca. Nie jestem w stanie skupić się i napisać czegoś porządnego.  Jeszcze raz bardzo przepraszam i pozdrawiam wszystkich gorąco.

niedziela, 8 marca 2015

Rozdział 3

  Szłam przez ciemny las, blask księżyca oświetlał mi drogę. Słychać było pohukiwanie sów, nagle zerwał się silny wiatr, usłyszałam odgłos łamanych gałęzi. Zaczęłam nerwowo kręcić się wokół, nerwowo poszukując miejsca skąd pochodził hałas. Z krzaków pod starym dębem wynurzyła się postać. Światło księżyca padało na jego twarz. Była blada, a jego oczach dostrzegałam głód?  Powoli odległość między nami zaczęła się zmniejszać, jego ruchy zrobiły się śmielsze. W końcu zatrzymał się i lekko przykucnął, przyjmując pozycje do skoku. Stałam sparaliżowana, nie potrafiłam wydobyć z siebie żadnego odgłosu, zaczęłam odzyskiwać władzę w nogach i cofać się do tyłu. Obróciłam się na pięcie, po czym zaczęłam biec przed siebie. Zaczęłam zwalniać, nie dałam rady. Nie mogę się teraz zatrzymać, muszę być silna. Dam radę dobiec do miasteczka, to już nie daleko. Nagle upadłam, zahaczyłam nogą o wystający ponad ziemie konar drzewa. Próbowałam się ponieść, ale z marnym skutkiem. Napastnik  był coraz bliżej, krzyczałam. Wyskoczył do góry i po chwili przygniatał mnie go mokrego mchu. W jego oczach dostrzegłam rządzę mordu, byłam przerażona. Poczułam ukucie na szyi, czułam jak uchodzi ze mnie życie... 
 Obudziłam się zalana potem, moje serce szybciej biło. Zerknęłam na zegarek, który znajdował się na szafce nocnej dochodziła 7 rano. Ten sen był tak bardzo realistyczny, odruchowo dotknęłam karku. Dotarły do mnie wspomnienia wczorajszego wieczoru, sceneria była taka sama, ale zamiast bestii był przystojny Stefan Salvatore. Udałam się łazienki, po czym wzięłam szybki, zimny prysznic, zawsze pomaga mi trzeźwo myśleć. Dzisiaj pierwszy dzień szkoły, oznajmiający ostatni rok udręki z nauczycielami, nie chciałam się spóźnić. Założyłam czarną sukienkę z rękawem na 3/4, która była rozkloszowana i pomarszczona od dołu, a na nogi baletki tego samego koloru. Powoli zeszłam na dół, schody skrzypiały choćby pod najmniejszym ciężarem. Wyjęłam z lodówki karton z sokiem pomarańczowym, następnie wlałam go do mojego ulubionego, białego kubka w czarne łatki. Wypiłam powoli napój i pośpiesznie ruszyłam w drogę.
***
Budynek był sporych rozmiarów o zielonkawej barwie. Kiedy tylko przekroczyłam bramę w moją stronę podeszła Caroline i razem udałyśmy się na aule, która znajdowała się za głównym budynkiem. Było to małe pomieszczenie, służyło ono do przedstawień oraz przemówień dyrektora. Niewygodne krzesełka były poustawiane w równych rządkach, z dwóch stron. Zajęłyśmy miejsca na samym końcu.
- Jak wrażenia po ognisku?- zapytałam po chwili milczenia.
- Rewelacyjnie. Damon jest uroczy, przystojny i do tego ten uśmiech.- Caroline kompletnie zatraciła się w tym co mówi, uśmiechnęłam się delikatnie.
 Niespodziewanie przed nami pojawił się młodszy Salvatore.
- Rosemary, moglibyśmy spotkać się po szkole?- zapytał, z nutką nadziej w głosie. Nieśmiało spojrzałam w stronę przyjaciółki, która kiwała głową.
- Dobrze.
- Poczekaj na mnie pod szkołą.- odparł, po czym odszedł w stronę Eleny, która przyglądała się całemu zdarzeniu.
- Co to było?- spytała , zdziwiona panna Wesley.
- Sama chciałabym to wiedzieć.
 Po zajęciu wszystkich miejsc dyrektor Mr. Grey zaczął swój nudny monolog, w którym mówił jak bardzo się cieszy spotykając nas ponownie, po tak długiej przerwie oraz planach na ten rok szkolny. Nie mogłam skupić się na apelu, przez cały czas zastanawiałam się co chciał od mnie Stefan.
  Po odebraniu planu lekcji wolnym krokiem ruszyłam w stronę parkingu, gdzie czekał już na mnie młodzieniec. Wsiedliśmy do jego BMW X6 i udaliśmy się do Mystic Grill'a.
***
 Przez dłuższą chwile siedzieliśmy  w milczeniu, ta cisza po woli stawała się dla mnie krępująca. Coraz bardziej byłam ciekawa, z jakiego powodu postanowił się ze mną spotkać.
  Do stolika podszedł chudy, piegowaty chłopak w okularach, który przyniósł dla nas kawę, zamówioną przez Stefana.
- Dlaczego chciałeś się ze mną spotkać?- zapytałam po chwili.
- Chciałem dowiedzieć jak się czujesz.
- Już lepiej, dziękuję. Chociaż w nocy miałam koszmary.
- Przepraszam, naprawdę nie chciałem cię wystraszyć.
- To nie twoja wina Stefanie.
 Posłałam mu szeroki uśmiech, nie chciałam, aby zamartwiał się z mojego powodu, przecież nie zrobił tego celowo. To był zwykły wypadek, że na siebie natrafiliśmy.  Postanowiłam zmienić temat.
- Jak układa się wam z Eleną?
- To już nie to samo co kiedyś, nie potrafię ocenić czy jeszcze czuje coś do niej.
 Rozmawiałam z szatynem do późnego wieczora, śmiejąc się co nieraz z jego opowieści. 

piątek, 6 marca 2015

Rozdział 2

  Na miejscu było dużo pijanych nastolatków, z plastikowymi kubeczkami w rękach, którzy siedzieli wokół ogniska. Po nie udanej próbnie znalezienie Caroline chwyciłam butelkę z szampanem, który znajdował się na jednym ze stołów.  Oparłam się o pobliskie drzewo, po czym wypiłam dość sporego łyka. Lubiłam go, należał do moich ulubionych napoi alkoholowych.
- Nie ładnie jest tak pić samej.- usłyszałam aksamitny baryton tuż przy uchu.
 Po moim ciele przeszły znienawidzone ciarki. Obróciłam głowę delikatnie w prawko, skąd pochodził owy głos. Napotkałam spojrzenie niebieskich tęczówek, które należały do Stefana, posłałam mu delikatny uśmiech.
-Nie ładnie to jest tak straszyć ludzi.- odparłam, na co roześmiał się cicho.
- Przepraszam, nie chciałem Cię wystraszyć.
- Widziałeś może gdzieś moją koleżankę, nigdzie nie mogłam jej znaleźć.
- Pojechała z Damon'em do sklepu. Uznała, że trzeba dokupić jeszcze kilka butelek.
- No tak, mogłam się tego domyślić. Jej zawsze jest mało.- dopiero to wypowiedzianych słowach dotarło do mnie, że źle zrobiłam mówiąc to. Przecież sama wcale nie jestem lepsza. - Nie powinnam tego mówić, mam nadzieję, iż to zostanie między nami.
- Oczywiście.
Nagle podeszła do nas Elena, dziewczyna z równoległej klasy. Nie przepadałyśmy za sobą, mina mi zrzedła, kiedy brunetka wtuliła się w tors szatyna.
- Widzę, że znasz już mojego chłopaka. Jesteśmy ze sobą od ponad roku.- rzekła, uśmiechając się przy tym bezczelnie.
- Zostawię was samych, abyście mogli spokojnie porozmawiać.
 Odeszłam kilkanaście metrów, kierując się w stronę drewnianej altanki z zielonawym dachem. Nie wiedziałam, że Gilbert ma chłopaka, nigdy o tym nie wspominała w szkole. Usiadłam zrezygnowana na ławce, ten wieczór mogłam zaliczyć do nieudanych. Opróżniłam duszkiem pozostałość butelki, a potem postawiłam ją na ziemi. Nie dość, że nigdzie nie ma Caroline i nie mam z kim porozmawiać, to na dodatek Stefan jest zajęty. Muszę przyznać, iż spodobał mi się kiedy go zobaczyłam. Jest w nim coś tajemniczego, coś co sprawia, że jest wyjątkowy.Postanowiłam wrócić do domu, Wesley zawsze znikała mi z oczu na każdej imprezie. Byłam pewna, że tym razem też jej dzisiaj już nie zobaczę. Podniosłam się i ruszyłam w kierunku miasteczka, noc jest jeszcze młoda, dlatego po drodze postanowiłam wstąpić do Mystic Grilla, który jest tutejszą atrakcją. Uliczne latarnie już zgasły, jedynie słaby blask księżyca oświetlał szosę. Bałam się, z każdej strony otaczał mnie gęsty las, który wydawał się nie mieć końca. Przyśpieszyłam kroku, pohukiwania sów sprawiły, iż zatrzymałam się w miejscu. Bacznie obserwowałam co się dzieje dookoła.  Bałam się stawiać kolejne kroki, pierwszy raz ogarnęło mnie uczucie niepokoju.  Nagle zaszeleściły krzaki, było   słychać odgłos łamanych gałęzi. Coś się zbliżało. Strach doszczętnie sparaliżował moje ciało, nie potrafiła wykonać najmniejszego ruchu. Tępo wpatrywałam się przed siebie, czekając na to co nieuniknione. Krzyknęłam kiedy ukazał się zarys   postaci kilka metrów przed mną. Po chwili odetchnęłam w spokoju, gdy ujrzałam Stefana Salvatore.
- Tak bardzo się bałam, wystraszyłeś mnie- powiedziałam roztrzęsiona. Po moich policzkach zaczęły spływać słone krople łez.
-Cii, już spokojnie. Nic złego Ci się przy mnie nie stanie.- Wtuliłam się w tors kolegi, nie myślałam racjonalnie w tej chwili.- Chodź, odwiozę cię do domu.
- Dziękuję Stefanie. 

wtorek, 3 marca 2015

Rozdział 1

  Siedziałam z przyjaciółką pod domem, kiedy właśnie pod pensjonat podjechało czarne BMW X6. Wysiadło z niego dwóch przystojnych chłopaków, obaj byli ubrani na czarno, a  na nosie znajdowały się ciemne, przeciwsłoneczne okulary. Różnili się jedynie posturą ciała i kolorem włosów. Jeden z nich był wysportowany, jego mięśnie można było dostrzec poprzez koszulkę, a brązowe włosy były w seksownym nieładzie. Drugi natomiast był wyższy i szczupły o kruczoczarnych włosach. 
- Ciekawe kto to, przystojni są. Nie uważasz ?- zapytała Caroline 
- Nie wiem, pierwszy raz ich widzę.- odpowiedziałam znudzonym tonem, po czym wróciłam do przerwanej czynności.
  Ptaki wesoło ćwierkały na gałęzi, która znajdowała się tuż nad mą głową. Delikatny wiatr poruszał drobnymi, zielonymi listkami, co wprowadzało mnie w zachwyt. Chciałabym być wolna, wolna jak ten wiatr. 
- Wybieracie się na ognisko pożegnalne wakacji?-z zamyślenia wyrwał mnie głos panny Wesley, która rozmawiała z nowo przybyłymi.- Nie dajcie się prosić, będzie świetna zabawa, jedyna  w swoim rodzaju.- mówiła podekscytowana.
- Pomyślimy z bratem nad twoją propozycją- odezwał się napakowany brunet.
- Przepraszam za przyjaciółkę, ona tak zawsze.-odezwałam się po chwili milczenia.
-Gdzie moje maniery, nazywam się Stefan Salvatore, a to mój brat Damon.
-Rosemary Black, a to Caroline Wesley.
- Do zobaczenia niebawem.- rzucił na odchodne brunet, po czym zniknęli za potężnymi drzwiami starego budynku.
***
  Siedziałam na łóżku czytając po raz kolejny moją ulubioną książkę pod tytułem "Pocałunek anioła ciemności", miała ona w sobie coś niesamowitego. Była jedyna w swoim rodzaju i potrafiła trzymać w napięciu przez cały czas. Nagle po pomieszczeniu rozległy się pierwsze słowa piosenki Hero- mało znanego zespołu Skillet. Podniosłam telefon z małej, nocnej szafki i nacisnęłam zieloną słuchawkę.
-Nie wiem gdzie jesteś, ale zaraz zaczyna się ognisko. Radziłabym Ci się pośpieszyć.- mówiła zdenerwowanym głosem blondynka. 
-Spokojnie, zdążę. Spotkamy się na miejscu. 
 Lubiłam swój pokój, może nie był zbyt duży, ale za to bardzo przytulny. Ściany pomalowane w odcieniu lapis lazuli, idealnie komponowały się z białymi meblami. Przy oknie stało niewielkie łóżko, na którym znajdowało się mnóstwo błękitnych poduszeczek oraz mój pluszowy miś imieniem Tobi. Na przeciwko stała niewielkich rozmiarów toaletka, a obok komoda, na której znajdowały się zdjęcia i wazon z jedną czerwoną różą. 
 Podeszłam do szafy wyjmując z niej czarne legginsy i zielony sweter , wieczorami o tej porze roku robiło się już chłodno. Pośpiesznie ubrałam się, a  następnie związałam w kucyk moje niesforne, rudawe włosy. Przed wyjściem obułam jeszcze czarne trampki za kostkę. Opuściłam niewielki drewniany domek, po czym ruszyłam przed siebie. Do lasu znajdującego się na skraju Mistic Folls dzieliła mnie jeszcze spora odległość.