Zatoka Charleston,
1865
Demony pragnęły ludzkich ciał, były pozbawione rozumu.
Fakt, iż nie posiadały cielesnej formy sprawiał, że popadały w szał. Cierpiały
gdyż nie potrafił odczuwać żadnych emocji. Wnikają w ludzkie ciała i skręcają
je w dziwnych kątach, aby ukazać swój ból. Mogą przeniknąć ciało, lecz nie mogą
w nim zamieszkać, lecz tym razem było inaczej. Calliodora Detras siedziała na
piaszczystym brzegu zatoki, który był uważany przez mieszkańców za miejsce
przepełnione różnymi demonicznymi siłami. Ignorowała ostrzeżenia, nie wierzyła
w opowieści i legendy. Uznawała je za bajki, aby odstraszyć nieprzyjaciół.
Wpatrywała się w delikatne fale, które rozbijały się od razu po kontakcie ze
skałami różnej wielkości. Morska bryza rozwiewała jej kruczoczarne włosy, a w
błękitnych oczach można było dostrzec iskierki radości. Przychodziła tu odkąd
pamięta. Jedynie widok i szum fali pomagał pozbyć się jej obłędu, w który
popadała bardzo często, widząc mężczyznę ze snów. Co noc we śnie widywała
wysokiego mężczyznę o tęczówkach koloru stali i aroganckim uśmiechu widniejącym
na jego twarzy. Przyzywał ją do siebie szepcząc przy tym słowa w niezrozumiałym
języku, a ona sama upadała na ziemi martwa, tuż pod jego nogami. Pokręciła z
niedowierzaniem głową, nigdy w tym miejscu nie zdarzyło się pannie Detras
myślenie o nie ustającym koszmarze. W pewnym momencie upadła na kolana czując
mocne pulsowanie w skroni. Zamknęła oczy i starała się oddychać miarowo. Coś
było nie tak, powietrze stawało się coraz gęstsze przez co z trudem mogła łapać
oddech. Czuła jego obecność, był coraz bliżej, a ona nie miała już szans na
ucieczkę. Uniosła delikatnie głowę do góry po czym ujrzała wyłaniającą się
sylwetkę z pośród drzew. Zbliżał się do niej powoli, jakby wiedział, iż nie
jest w stanie przed nim uciec. Obserwowała jego ruchy pełne doskonałej gracji.
Kasztanowe włosy opadały mu na czoło, a jego czarny prochowiec rozwiewał wiatr.
W jego dłoni błyszczał miecz, od którego odbijały się nikłe promienie
słoneczne. Był wojownikiem, tylko tyle mogła rozpoznać z jego postawy. Źrenice
Calliadory rozszerzyły się tylko gdy przed nią zatrzymał się nieznajomy
mężczyzna, była zachwycona jego wyglądem. Nie czuła strachu, lecz wewnętrzny
spokój. Na jego twarzy dostrzegła ten sam arogancki uśmiech, świadczący o
pewności siebie, która emanowała z jego ciała.
- Czekałem na Ciebie, nawet nie zdajesz sobie sprawy
z tego jak długo. Po tylu nieudanych próbach wreszcie natrafiłem na Ciebie
Calliadoro. Czuje Twój strach, uwierz mi jest nie potrzebny. Nic ci się nie
stanie, nie dopuszczę do tego.
- Więc nie jesteś tu
po to, aby mnie zabić ?
-Nie, jeszcze nie teraz. Póki jesteś mi
potrzebna nie musisz się bać o swoje życie.
- Jakie masz plany
wobec mnie ?
- Dowiesz się w swoim
czasie, jeszcze nie jesteś na to gotowa.
- Dlaczego tak sądzisz ?
- Powinniśmy już iść zanim rozpęta się tutaj
piekło.
- Jakie piekło ?
- Stanowczo zadajesz za dużo pytań młoda damo,
a teraz chodź i nie oglądaj się za siebie.
Podniosła się z piasku, po czym nie pewnie
ruszyła za nim. Kiedy zorientowała się, że wchodzi do lasu gwałtownie
zatrzymała się. Bała się pierwszy raz od tak dawna. Przez chwilę rozważała
próbę ucieczki, ale szybko zrezygnowała widząc chmarę czarnego dymu
przybierającego dziwne kształty.
- Mówiłem abyś się
nie odwracała, chodź musimy się stąd jak najszybciej wydostać.
- Jeżeli pragniesz, abym się z Tobą udała zdradź mi chociaż swe imię.
- Nazywam się Gereon
Kasapi, a teraz pośpiesz się nie zostało nam wiele czasu.
Biegła przez las za
Gereonem najszybciej jak tylko mogła. Co chwilę upadała na ziemię potykając się
o korzenie drzew, które pojawiały się znikąd. Z jej gardła wydobył się głośny
krzyk, gdy chmura czarnego dymu uformowała się w odrażającego stwora. Jego żółte
ślepia wpatrywały się w jej przestraszone oczy. Obnażył swoje kły, z których
kapała ślina. Kiedy tylko zetknęła się ona z trawą można było usłyszeć cichy
syk, a potem wszystko dookoła obumierało. Zdenerwowana dziewczyna zaczęła
rozglądać się dookoła za drogą ucieczki. Stopniowo postanowiła wycofać się do
tyłu. Do jej uszu dotarł rozpaczliwy krzyk demona kiedy jej oprawca dźgnął go
swym mieczem.
Jego ciało pokrywała
czarna substancja, która po kontakcie ze skórą zaczęła skwierczeć. Gereon
wydawał się tym nie przejmować i nadal atakował stwora. Calliadora potknęła się, gdy w oczach mężczyzny ujrzała ślepą furie, która wydawała się nie mieć końca.
Nagle upadła potykając się o gruby konar rozcinając sobie przy tym ramię.
Potwór zatrzymał się w miejscu bacznie przyglądając się krwi, wciągnął
powietrze po czym uformował się w czarny dym wnikając w jej ranę. Kasapi upadł
przy niej na kolana szepcząc przy tym łacińskie słowa. Wydała przeraźliwy pisk nim pochłonęła ją
ciemność.
ODLOT! Tajemniczy mężczyzna, piękna dziewczyna i dziwny stwór-czego chcieć więcej? Naprawdę piękne. Będzie kontynuacja tego prologu? Bo naprawdę jest piękny:). Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń